Czwarty A(ndrzej)S w talii
Dla każdego pokolenia, także i mojego, szczególnie ważne są początki - początki dorosłego życia i myślenia. Na początku lat 70-tych ubiegłego już (tak, tak!) wieku, w wielu z nas, bardzo młodych wtedy ludziach, nabrzmiewał naturalny bunt wynikający z wciąż rosnącej świadomości niedorzeczności, czy wręcz absurdu założeń i realiów ówczesnej - polskiej rzeczywistości. Literatura, publicystyka i sztuka tego okresu, ten pokoleniowy bunt rozpoczęty w marcu 1968 roku, mimo oczywistych - naturalnych przeszkód,zaznaczyły w sposób wyrazisty i to w szerokim zakresie. Najjaskrawiej zjawisko to uwidoczniło się w szeroko rozumianej satyrze i humorze, budowanych na podwalinach filozofii "piurnonsensu". Ojcem Chrzestnym tej filozofii był dla nas sam Sławomir Mrożek. Proponowany przezeń taki właśnie rodzaj spojrzenia na świat i polskie realia, był dla ludzi urodzonych bezpośrednio przed i tuż po wojnie, szczególnie kuszącą propozycją dystansowania się wobec socrealistycznej pompy i sztampy.
W publicystyce i rysunku satyryczno-humorystycznym ten typ humoru dominował na łamach "Szpilek", które tym samym stały się nieoficjalną trybuną opozycji. Permanentna walka autorów i redaktorów tego tygodnika z cenzorami z ulicy Mysiej przeszła już do legendy. Wtedy to właśnie - na początku lat 70-tych, na łamach "Szpilek", pod wodzą nowego Naczelnego - Krzysztofa Teodora Toeplitza, trwała swoista wojna nerwów między autorami a cenzurą, prowadzona metodą "na przechytrzenie". Dadzą się oszukać i puszczą, czy też nie? Dawali i to często! Zdarzało się jednak, że wątpliwymi zwycięzcami bywali też panowie (i panie !) z ulicy Mysiej. O tych rysunkach, które po częstokroć burzliwych pertraktacjach znajdowały się ostatecznie na łamach "Szpilek", można natomiast powiedzieć, że były prawdziwymi "majstersztykami" intelektualnego humoru i satyry.
Za czasów KTT szczególnie widoczni i celujący w ostrości owych żartów byli czterej rysownicy. Najstarszy z nich miał niewiele ponad 30 lat, a pozostali po dwadzieściapare. Tak się złożyło, że wszyscy czterej nosili to samo Imię! Toteż nie bez kozery lata 70-te w ?Szpilkach? nazwane zostały z czasem "Erą Czterech Andrzejów". Chodzi rzecz jasna o Andrzejów: Czeczota, Dudzińskiego, Krauzego i Mleczkę. Każdy z nich był inny, ale to właśnie na Ich rysunki czekała co tydzień cała Polska!
Kiedy więc przed 10 laty obejmowałem dyrekturę w Muzeum Karykatury, jednym z moich sztandarowych zamierzeń było zorganizowanie wystaw indywidualnych tym właśnie Artystom! I nie chodzi tu wyłącznie o sentymentalne, pokoleniowe względy i sympatie. Fakt, że poczucie humoru wielu Polaków przez ostatnie 35 lat kształtowane było w znaczącym zakresie przez Nich właśnie, miał tu znaczenie decydujące. Dodatkowym argumentem było również i to, że wszyscy oni nie mieli jeszcze swych indywidualnych retrospektyw w Muzeum Karykatury.
Zorganizowanie wystaw tych artystów, mimo całkowitej ich oczywistości i potrzeby, nie było wcale zamierzeniem łatwym. Trzech z nich bowiem przebywało wtedy jeszcze za granicą; Czeczot i Dudziński w Nowym Jorku, a Krauze w Londynie. Na miejscu był tylko Andrzej Mleczko i On też w roku 1999 zaczął swoisty ? "andrzejkowy" cykl wystaw w Muzeum Karykatury. Na przełomie roku 2000/2001 przyszedł czas na Czeczota, a pod koniec tego roku również na i na Krauzego. Został więc tylko Dudziński!
Nasze pierwsze wspólne rozmowy na temat wystawy w Muzeum Karykatury odbyły się już w roku 1996, a do tak zwanego tematu wracaliśmy jeszcze wielokrotnie. Andrzej jednak wykręcał się, jak tylko mógł. Twierdził i tłumaczył, iż większość rysunków jest w Ameryce i będą trudności ze zgromadzeniem całego materiału ekspozycyjnego. Mobilizacja przyszła w roku ubiegłym, kiedy to w naszym muzeum w ramach Festiwalu "New New Yorkers and their Friends" zorganizowaliśmy wystawę "Artyści Polscy w The New York Times". Udostępnił on na tę wystawę swoje prace w dość sporej ilości, ale był to oczywiście skromny tylko wycinek Jego twórczości, dotyczący wyłącznie okresu amerykańskiego z lat 1979-89. W dodatku odnosił się on do tej części twórczości, która ma bardziej poważny, ilustracyjny charakter. Odzwierciedlał on bowiem bezpośrednio wydarzenia polityczne w naszym kraju i na świecie w czasach powstawania Solidarności, a także w okresie Stanu Wojennego. To oczywiście bardzo ważna część twórczości Artysty, ale mnie marzył się stary "Dudi", rysunki z "Literatury" i inne humoreski, zwieńczone cyklem "Pokraka" z "Tygodnika Powszechnego". Andrzej w końcu się zgodził i ustaliliśmy termin wystawy na początek lata 2005 roku. Bo to przecież Rok podwójnego Jubileuszu - 35-lecia artystycznej pracy (równoznaczny z narodzinami Ptaka "Dudi" w "Szpilkach") i któreś tam okrągłe Urodziny samego Artysty. W przypadku prawdziwych Gwiazd, a Dudziński do nich bez wątpienia należy, o wieku zwykło się nie mówić, ale dla tzw. utrudnienia podam, że obie te liczby dają imponujący wynik - 95!
"Słowo ciałem się stało", Andrzej dotrzymał obietnicy i wystawa dochodzi do skutku. W międzyczasie, znalazły się oczywiście oryginalne rysunki archiwalne, które z wrodzonym sobie wdziękiem Autor donosił do muzeum kilka razy, średnio co tydzień, w ilości po kilkadziesiąt sztuk. Ile więc ostatecznie rysunków znajdzie się na naszej wystawie? Zobaczą Państwo sami. A będą to prawdziwe rarytasy, z pierwszymi oryginałami "Dudiego" z roku 1970 włącznie.
W drugim międzyczasie artystyczny dorobek Dudzińskiego powiększył się w naturalny sposób o nowy cykl "Mała Scena" - z postacią sympatycznego "hipcia-hipol" w roli głównej, prezentowany w każdy piątek na łamach "Rzeczpospolitej". I tak też wystawa, która będzie gościć na Koziej przez cały sezon wakacyjny 2005, oprócz "starych znajomych" będzie też miała Nowego Bohatera, który z racji swych późnych narodzin zamknie całą prezentację dotychczasowego dorobku satyrycznego Andrzeja Dudzińskiego.
Dyskusje na temat tytułu wystawy trwały dość długo. Początkowy pomysł ? "95 Urodziny" po kilku innych przymiarkach, przybrał ostateczną postać jako "Dudi, Pokrak & Kompany". Przy czym termin "Kompany" można rozumieć różnie. W pewnym stopniu sugeruje on tytuł stałej rubryki autorstwa Andrzeja Dudzińskiego i Jonasza Kofty "W Gorącej Wodzie Company ? presents. Spółka Akcyjna z Nieograniczoną Nieodpowiedzialnością", zamieszczanej na łamach tygodnika "Literatura" w latach 1970-76. W naszym rozumieniu jednak, słowo to oznacza Wszystkich innych bohaterów rysunków Dudzińskiego, poza wymienionymi. Niektórzy z nich są bezimienni, ale łatwi do rozpoznania - królik, myszka, kret, króliko-zając, a ostatnio - wspomniany tu już hipopotam.
Jak łatwo zauważyć, z wyjątkiem "Pokraka", wszyscy ci bohaterowie to zwierzątka. Ale, tak na marginesie; czy "Pokrak" to tak do końca człowiek? Czy też raczej jakieś paskudne robactwo na cieniutkich nóżkach? "Pokrak" ogólnie jest postacią dość szczególną w gwiazdozbiorze Dudzińskiego. Wszyscy inni bohaterowie są mniej lub bardziej sympatyczni. Zwykle dość nieporadni i niezdarni, a czasem przewrotni i wręcz odkrywczy w treści swych "dymkowych" tez. A "Pokrak" to po prostu... pokrak! Paskudztwo i tyle! Inna sprawa, że przypominające swym zachowaniem i wyglądem, i to aż nadto (!), niektóre osoby z naszego własnego otoczenia...
Cała wystawa ma wyjątkowo polski charakter. Okres amerykański jest na tej ekspozycji zaznaczony sygnalnie i ma charakter uzupełniający. Podobnie ma się rzecz z prezentacją plakatów z różnych lat - tych prawdziwych oraz żartobliwych pastiszy plakatów filmowych zamieszczonych w wydanym przez WAiF w 1996 r. albumie "Kino Andrzeja Dudzińskiego". Katalog?album towarzyszący wystawie jest natomiast rodzajem przewodnika po ekspozycji, a materiał ilustracyjny w nim zamieszczony odpowiada podziałowi problemowemu na samej wystawie.
W ostatnich latach Andrzej Dudziński był postacią bardzo widoczną i często obecną w polskim życiu kulturalnym. Przy czym była to obecność wszechstronna; od dużych form malarskich poczynając, poprzez rysunek, grafikę i plakat, a na fotografii kończąc. Tylko w ramach ubiegłorocznego Festiwalu "New New Yorkers and their Friends" miał On aż trzy ekspozycje indywidualne w różnych galeriach Warszawy, nie wspominając już o udziale w wystawie NYT w naszym muzeum. Powrócił też po dłuższej przerwie na łamy polskiej prasy, a konkretnie "Rzeczpospolitej", co miłośników Jego oryginalnych i specyficznych żartów powinno cieszyć szczególnie.
Przy wszystkich tych plusach myślę jednak, iż rówieśnikom Artysty, do których sam się zaliczam, bardzo brakowało retrospektywnego podsumowania Jego twórczości satyrycznej. Bo przecież Dudi, Pokrak i "Kompany" byli i są nadal nie tylko projekcją otaczającej nas rzeczywistości, ale również naszym własnym wizerunkiem! Pokrętnym i pokracznym, czasami zaś
nostalgicznym i refleksyjnym, odbitym w krzywym zwierciadle; tamtych i obecnych czasów.
Myślę więc sobie, że szczególne zapraszanie na wystawę Andrzeja Dudzińskiego w Muzeum Karykatury naszej "starej" i mam nadzieję również nowej publiczności - jest całkowicie zbędne! Sądzę bowiem, że i tak "walić" będą nań przysłowiowe Tłumy!
Marek Wojciech Chmurzyński