ERYK LIPIŃSKI
1908–1991
Satyra i humor
wystawa w stulecie urodzin artysty
lipiec – wrzesień 2008
Czasy PRL-u nie były i nie są postrzegane jednoznacznie. Z jednej strony absurdy polityczne i społeczne, z drugiej zaś - nutka nostalgii. Muzeum Karykatury obchodzące dziś 30-lecie istnienia powstawało w czasach PRL-u. Osoba naszego Założyciela, a od kilku lat Patrona, była jednak gwarantem pogodzenia rzeczy z pozoru niemożliwych. Eryk Lipiński bowiem, nie ukrywający zresztą swoich lewicowych poglądów i powiązań, potrafił w tym samym czasie zintegrować i zaszczepić ideę powstania Muzeum Karykatury w całym świecie polskiej kultury, a przed wszystkim w środowisku satyryków.
Wystawa "Sma(cz)ki i zapachy PRL-u. Karykatura lat 1944/45-1989" stanowi punkt kulminacyjny obchodów 30-lecia powstania naszego muzeum. Dla całego zespołu przygotowującego i realizującego ten projekt było to trudne wyzwanie. Wystawa bowiem obejmuje aż 45-letni okres naszej historii. Jest przy tym znamienne, że różne uwarunkowania społeczno-polityczne w poszczególnych etapach tego okresu nie wpłynęły zasadniczo na nurtujące wszystkich problemy, pozostające de facto niezmiennymi.
Towarzyszący naszej ekspozycji katalog jest kontynuacją cyklu wydawniczego prezentującego w porządku chronologicznym konkretne okresy w historii karykatury polskiej. Wcześniej - w latach 2003-2004 - opublikowaliśmy dwa katalogi-albumy związane z ekspozycjami: Sztuka karykatury okresu Młodej Polski. 1890-1918 oraz Czasy wojen i pokoju. Karykatura polska 1914-1939.
W tym miejscu należy wspomnieć, iż przed 10-ciu laty, na jubileusz 20-lecia muzeum zorganizowaliśmy wystawę zatytułowaną "Panorama Karykatury Polskiej 1945-1998". Wystawa obecna jest w pewnym zakresie powtórzeniem problematyki zawartej w tamtej prezentacji. Rządzi się ona jednak zupełnie inną zasadą. W przypadku wystawy poprzedniej był to, generalnie rzecz ujmując, przegląd najbardziej wartościowych artystycznie rysunków i grafik z konkretnego okresu. W wystawie obecnej decydowała natomiast tematyka stricte odpowiadająca podziałowi tematycznemu ekspozycji. Nie obejmuje on niestety wszystkich problemów związanych z czasami PRL-u, a dotyczy najważniejszych zagadnień politycznych i społecznych, nurtujących wówczas społeczeństwo.
Widzom naszej nowej wystawy zabraknie w niej zapewne sfer dotyczących kultury i sportu. Wyszliśmy jednak z założenia, że dziedziny te były w PRL-u rodzajem kamuflażu smutnej, często tragicznej rzeczywistości. I naszym zdaniem temat ten, sam w sobie pasjonujący, zasługuje na całkowicie odrębną ekspozycję.
W przeciwieństwie do dwóch pierwszych wystaw historycznych, które prezentowały obiekty ze zbiorów wielu muzeów polskich, na obecnej - oparliśmy się w zdecydowanej większości o zbiory własne i częściowo - o kolekcje autorskie. W wypadku niemożności dotarcia do konkretnych oryginałów, posiłkowaliśmy się wydrukami z kilku wydawnictw, a przede wszystkim z tygodnika "Szpilki". Incydentalnie wykorzystaliśmy też plakaty propagandowe z lat 50. o typowo humorystycznym oddźwięku. Wystawa ma dość dosłowny, ilustracyjny charakter, to znaczy, że poszczególne rysunki i plakaty dotyczą konkretnych problemów i wydarzeń.
Staraliśmy się przy tym uwzględnić twórców o wybitnych indywidualnościach artystycznych. Nie zawsze było to możliwe, a widzowie w dobranym materiale ekspozycyjnym doszukać się mogą pewnych luk personalnych. Ma to jednak i swą dobrą stronę. Obok prezentacji wielu uznanych sław karykatury polskiej wystawa nasza "odkrywa" na nowo i przypomina wiele nazwisk. Dotyczy to, np. Karola Ferstera - "Charliego", Ignacego Witza, Henryka Chmielewskiego (nie należy go mylić z "Papciem Chmielem"), a także Hanny Gosławskiej-Lipińskiej (Ha-Gi), chociaż w tym ostatnim przypadku artystce tej poświęciliśmy niedawno w naszym muzeum oddzielną ekspozycję. Oczywiście na naszej ekspozycji znalazły się prace zarówno artystów nieżyjących, jak też twórców współczesnych, by wymienić tu przykładowo z pierwszej grupy nazwiska: Jerzego Zaruby, Eryka Lipińskiego, Zbigniewa Lengrena, Jerzego Flisaka; a z najbardziej znaczących artystów młodszych generacji, takich jak: Andrzej Czeczot, Andrzej Dudziński, Andrzej Krauze, Andrzej Mleczko i wielu innych.
Scenariusz wystawy przygotował na naszą prośbę historyk - prof. Jerzy Kochanowski z Uniwersytetu Warszawskiego. Główną ideą tego scenariusza była chęć zilustrowania podstawowych problemów i niedostatków życia w Polsce Ludowej. Stąd też świadome ograniczenie prac o typowo symboliczno-aluzyjnym charakterze. I tak, np. na ekspozycji znalazły się prace Andrzeja Dudzińskiego z jego słynnym Ptakiem Dudi w roli głównej, a zabrakło, np. rysunków Sławomira Mrożka, a to ze względu na ich zbyt abstrakcyjny charakter i brak bezpośredniego nawiązania do tamtej rzeczywistości. Sam scenarzysta przyznaje jednak, że ten rodzaj humoru właśnie był prawdziwą siłą napędową satyry i pozwalał na ucieczkę od przyziemnej codzienności.
W katalogu wystawy obok tekstu prof. Kochanowskiego zamieszczone są też eseje dwóch uznanych autorytetów, jakimi są niewątpliwie historyk prof. Andrzej Garlicki i znany publicysta artystyczny Andrzej Osęka. W tym miejscu należy też wspomnieć o tym, że niewątpliwym walorem całego wydawnictwa jest jego oprawa graficzna autorstwa prof. Rosława Szaybo z warszawskiej ASP.
Swój własny wstęp do katalogu chciałem początkowo potraktować bardziej osobiście. No cóż, jestem przecież rówieśnikiem Polski Ludowej i nie kłóćmy się przy tym o tych kilka miesięcy różnicy, na moją korzyść oczywiście! Chociaż generalnie odszedłem od tego zamiaru, pozwolę sobie na kilka refleksji. Sam bowiem na własnej skórze przeżywałem kolejne Odnowy i następujące po nich totalne i nieuchronne rozczarowania. Pierwszym faktem historyczno-politycznym, który przeżyłem całkowicie świadomie, był Marzec 1968 roku. Inne etapy mojej peerelowskiej świadomości: hurraoptymizm czasów Gierka, nadzieja związana z "Solidarnością" w latach 1980/81, stan wojenny, a później rok 1989 i "epoka" Okrągłego Stołu, pozostawiły już widomy ślad nie tylko w mojej pamięci, ale również w polskim rysunku satyrycznym, co też dokumentuje nasza wystawa.
A tak nawiasem mówiąc, nostalgia związana z moja młodością czyli PRL-em właśnie, jest oczywista. Były to przecież czasy moich studenckich, a później już w pełni dojrzałych doznań i dokonań zawodowych. Wiązały się one również ze wspaniałymi przeżyciami kultorowo-artystycznymi. Niezapomnianymi spektaklami teatralnymi, filmami, koncertami i lekturą znakomitych książek. Wszystkie te zjawiska to także był PRL(!), ale jak powiedziałem wcześniej, jest to temat na zupełnie inną wystawę!
* * *
Składam serdeczne podziękowania wszystkim Osobom i Instytucjom, które przyczyniły się do powstania wystawy "Sma(cz)ki i zapachy PRL-u. Karykatura lat 1944/45-1989" i jej katalogu. Dziękuję scenarzyście wystawy - Jerzemu Kochanowskiemu oraz autorom pozostałych tekstów zamieszczonych w katalogu - Andrzejowi Garlickiemu i Andrzejowi Osęce. Jestem szczególnie wdzięczny Całemu Zespołowi Muzeum Karykatury ze współkuratorem wystawy - Grażyną Godziejewską na czele, za pracę włożoną w przygotowanie i realizację ekspozycji i katalogu. Serdecznie też dziękuje za owocna współpracę Rosławowi Szaybo - autorowi plakatu i opracowania graficznego katalogu-albumu. Na koniec składam podziękowania Wszystkim Sponsorom i Patronom Medialnym, a Muzeum Niepodległości w Warszawie wyrażam wdzięczność za wypożyczenie plakatów.
Marek Wojciech Chmurzyński
Dyrektor Muzeum Karykatury
Karykaturzysta, satyryk, dziennikarz, grafik, autor plakatów i ilustracji książkowych, tekstów kabaretowych i felietonów, książek o historii karykatury i rysunku satyrycznego, kolekcjoner, twórca Muzeum Karykatury w Warszawie.
Współpracował jako rysownik, ilustrator i grafi k z czasopismami: „Szpilki” (projekt winiety, serie: „Jak wyglądałaby Gioconda, gdyby malowali ją…”, „Stylowe fotele”, „Cechy Polaków”, „Siedem grzechów głównych”, „Przysłowia polskie”, rubryka „Zefi rek historii”), „Mucha”, „Przekrój” (cykle: „Przygody Otka”, „Jaka to postać historyczna?”, „Jaka to postać literacka?” - z Otto Axerem i jego psem, jamnikiem Taxi w rolach głównych, „Człowiek stwarza samego siebie”), „Karuzela”, „Literatura” (cykl „Pisarze polscy”), „Kurier Polski” (felietony „Zdaniem pesymisty”), „Polityka”, „Przegląd Kulturalny”, „Panorama”, „Zwierciadło”, „Polska”, „Stolica”, „Świat”, „Świerszczyk” (projekt winiety), „Przyjaciel” (projekt winiety), „Trybuna Ludu” (m.in. plakaty), „Express Wieczorny” oraz z wydawnictwami: „Czytelnik” (m.in. Biblioteka Satyry i Biblioteka „Szpilek”), „Iskry” (m.in. Biblioteka Stańczyka), Wydawnictwo Poznańskie, Wydawnictwo Literackie, Instytut Wydawniczy „PAX”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Wydawnictwo Artystyczno-Graficzne, RSW „Prasa-Książka-Ruch” (Kalendarze „Szpilek”).
Był autorem projektów scenografi i dla telewizyjnych kabaretów Olgi Lipińskiej „Miks” (1963 r.) i „Delikatesy” oraz dla Teatru Ateneum w Warszawie (występował również na scenie). Przez 10 lat, od 1965 do 1975 r., był związany z kabaretem „Dudek”, dla którego pisał teksty (m.in. skecz „Przyjęcie”), tworzył projekty scenografi i i oprawy graficznej (plakaty, okładki płyt). Występował również jako konferansjer koncertów Marii Koterbskiej, „Podwieczorku przy mikrofonie” oraz rozrywkowych programów telewizyjnych („Parada kłamców i blagierów”).
Prywatnie – mąż Anny Gosławskiej-Lipińskiej (Ha-Gi) i później, aż do chwili swojej śmierci – Maruszki Lipińskiej z domu Borowicz. Ojciec Zuzanny Lipińskiej - absolwentki ASP w Warszawie, autorki plakatu reklamowego i logo Muzeum Karykatury oraz Tomka Lipińskiego - muzyka i kompozytora.
Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdan Zdrojewski
Prezydent Miasta Stołecznego Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz
TVP Warszawa, Polityka, Przegląd, TOK FM, The Warsaw Voice, Tele-Tydzień
Kuratorzy: Elżbieta Laskowska, Marek Wojciech Chmurzyński
Projekt plakatu i katalogu: Rosław Szaybo
wspomnienia o Eryku Lipińskim
Symbol i legenda
Są postaci, które za życia stają się swoistą legendą i znaczącym symbolem.
Eryk Lipiński jest taka postacią właśnie, a jego wielkość jest odczuwana nie tylko w najbliższym Mu środowisku intelektualno-artystycznym, ale także w szeroko pojętym odbiorze społecznym. Oczywiście czas ma swoje nieubłagane prawa i dla młodszych generacji i pokoleń Postać Ta nie jest wcale oczywista. Dla mnie jednak i wielu, wielu innych Eryk Lipiński jest nadal mocno zakorzeniony w naszej pamięci, a Jego osiągnięcia są niepodważalne! A były to osiągnięcia na bardzo wielu polach. Wszechstronność Eryka wręcz zdumiewa! Przede wszystkim był znakomitym grafikiem i karykaturzystą oraz znakomitym dziennikarzem i redaktorem naczelnym i grafi cznym tygodnika „Szpilki”, który założył w roku 1935, a reaktywował już w 1945. Po wojnie współtworzył „polską szkołę plakatu”, był autorem licznych scenografi i, w tym lalek do politycznych szopek noworocznych, także telewizyjnych. Miał wybitny talent literacki, czego dowodem są Jego liczne książki o charakterze wspomnieniowym, a także opracowania dokumentacyjno-historyczne. Ale to nie wszystko, bo był też znakomitym konferansjerem i aktorem występującym w licznych, cyklicznych programach kabaretowych, radiowych, a później telewizyjnych.
Zapewne nie wymieniłem wszystkich artystycznych specjalności Eryka, ale proszę mi to wybaczyć. Oprócz tego nie należy zapominać, że był wspaniałym organizatorem i animatorem wielu działań kulturowych i kulturalnych, prawdziwie zaangażowanym społecznikiem. Od lat przedwojennych Jego polityczne poglądy miały wyraźny, lewicujący charakter. Wychowany jednak na demokratycznych ideałach nie zawsze czuł się dobrze w nowej rzeczywistości. Przykładem tego jest chociażby rysunek z roku 1954, na którym przedstawił siebie z kulą u nogi, rysującego przy pulpicie karykatury „złych imperialistów i kapitalistów” z Churchillem, Franco i Tito na czele.
K.T. Toepliz w swym tekście doskonale scharakteryzował polityczne rozterki Eryka, toteż zwalnia mnie to od dalszych rozważań na ten temat. Muszę jednak przyznać, iż Eryk Lipiński nigdy nie ukrywał faktu, ze aktualna władza jest po to, by maksymalnie ją wykorzystywać. I dążył do zamierzonych celów konsekwentnie i niemal „po trupach”.
Tak było w przypadku zdobywania lokalu dla redakcji „Szpilek” na Placu Trzech Krzyży w 1952 r., kiedy to uciekł się do fortelu nękając telefonicznie decyzyjnego urzędnika, jako generał Kuropatkin. Podobnie też było w przypadku powołania do życia Muzeum Karykatury. Początkowo, już w latach 60-tych, starał się to muzeum założyć u boku innych, większych placówek. Koniec końców osiągnął swój cel i za sprawą życzliwości dyrektora Janusza Odrowąż-Pieniążka „słowo stało się ciałem” i Muzeum Karykatury jako Oddział Muzeum Literatury w Warszawie zostało powołane do życia w roku 1978. Przez pierwszych pięć lat był to Oddział bez stałej siedziby, a pierwsi pracownicy Muzeum Karykatury pracowali początkowo w ciasnych pokoikach w Muzeum Literatury, a później w siedzibie „Warexpo” w dawnym Domu Braci Jabłkowskich przy ul. Brackiej.
Tak się złożyło, że moja osobista znajomość z Erykiem zaczęła się w połowie lat 70-tych , kiedy to pracowałem w Muzeum Literatury właśnie, jako szef Działu Sztuki. To właśnie ten dział przeprowadzał szkolenia pierwszych pracowników Muzeum Karykatury, a także pierwsze inwentaryzacje pozyskiwanych stale nowych zbiorów. We wszystkich tych działaniach brałem czynny udział, a nasza znajomość miała naprawdę przyjacielski charakter.
W roku 1983 stał się cud. Eryk znalazł odpowiedni budynek na potrzeby swojego Muzeum. I w kilka miesięcy od ofi cjalnego powołania do życia tej placówki otworzył w murach dawnej oranżerii Pałacu Prymasowskiego, usytuowanej od strony ulicy Koziej, pierwszą wystawę.
Sam budynek muzeum to budowla historyczna. Autorem jej projektu jest najprawdopodobniej Sz. B. Zug – wybitny architekt epoki stanisławowskiej. W budynku tym prymas Ostrowski urządzał słynne artystyczne śniadania z udziałem artystów (stąd też funkcjonuje również nazwa „śniadalnia”), naśladując tym samym wcześniejszy pomysł królewskich obiadów czwartkowych w Łazienkach. W okresie międzywojennym w naszej obecnej siedzibie znajdowała się pracownia znanego rzeźbiarza Edwarda Wittiga. Po wojnie budynek zajmowały Pracownie Konserwacji Zabytków przeznaczając go na magazyny. I właśnie z owej „graciarni” Eryk Lipiński wyczarował swoje muzeum, jedno z pierwszych tego typu na świecie i jedyne w Polsce.
Nasze wzajemne kontakty i sympatie trwały nadal, czego dowodem jest to, że przez kilka lat byłem członkiem Komisji Zakupów Muzeum Karykatury. Eryk konsekwentnie rozbudowywał kolekcję muzealiów, inicjował i tworzył znakomite wystawy o ogólnopolskim znaczeniu. Nawiązał też współpracę z podobnymi placówkami na świecie oraz z zagranicznymi festiwalami i konkursami satyry i humoru. Od początku też współpracował z „Satyrykonem” w Legnicy – najpoważniejszym polskim konkursem satyryczno humorystycznym, zainicjowanym rok przed powstaniem Muzeum Karykatury.
Rok 2008 jest dla Muzeum Karykatury rokiem szczególnym. Przypadają w nim bowiem ważkie rocznice: 100-lecie urodzin naszego Założyciela, a od roku 2002 również Patrona muzeum, 30-lecie powstania Muzeum Karykatury oraz 25-lecie istnienia naszej siedziby przy Koziej. Ocena naszej działalności należy oczywiście do innych. Chciałbym jednak wyrazić przekonanie, że zarówno cały dawny, jak i obecny zespół pracowników Muzeum starał się i stara się nadal kultywować, a jednocześnie kontynuować idee, które zaszczepił nam wszystkim Eryk Lipiński.
Marek Wojciech Chmurzyński
Dyrektor Muzeum Karykatury
Pasja, wszechstronność i profesjonalizm
Bywają daty lub zestawienia dat, które wprawiają w zdumienie. Takim zdumiewającym zestawieniem dat jest odkryty przez Muzeum Karykatury fakt, że w tym roku, 2008, mija setna rocznica urodzin Eryka Lipińskiego.
Sto lat to brzmi groźnie. Odsyła do innych czasów, innych obyczajów, innej epoki. A przecież dla ludzi, którzy go znali, obecność Eryka jest ciągle jeszcze świeża i oczywista. Powtarza się jego dowcipy i powiedzonka, opowiada jego anegdoty i anegdoty o nim. Choć nie funkcjonuje już jego największe dzieło, tygodnik „Szpilki”, istnieje jego dzieło następne, a więc Muzeum Karykatury, jedna z nielicznych takich instytucji na świecie. Ale kto wie, czy jednak nie pomiędzy tymi dwiema instytucjami, z ową zaskakującą setką w tle, nie mieści się to, co w życiu i osobowości Eryka Lipińskiego było najważniejsze i niepowtarzalne?
A więc postać satyryka, wierzącego uparcie w społeczny sens tej działalności, a zarazem ściśle zespolonego z kategoriami swojego czasu, XX wieku, który – widzimy to coraz wyraźniej – był jednak nieco inny, niż rozpoczynające się stulecie obecne.
Zwykle, kiedy się mówi i pisze o Eryku Lipińskim, na plan pierwszy wysuwa się niezrównany humorysta, świetny kompan, barwny opowiadacz, facecjonista, wreszcie człowiek, który każdą niemal, całkiem codzienną sytuację potrafi ł zamienić w zabawne wydarzenie, satyryczny happening. I jest to niewątpliwie prawda o Eryku Lipińskim, ale prawda niepełna, najbardziej oczywista i przez to powierzchowna. Sądzę więc, że z okazji tej wystawy i z okazji owej setnej rocznicy można sobie pozwolić na więcej. Ośmielam się także przypuszczać, że pozwolić sobie na to mogę właśnie ja, którego znajomość z Erykiem sięga lat pięćdziesiątych XX w. i trwała ona aż do jego śmierci w roku 1991. Była to przy tym znajomość wielobarwna, mieszcząca w sobie zarówno długie okresy serdecznej przyjaźni jak i błyskawice konfliktów, dla obu stron przykrych, z których jednak na koniec potrafiliśmy wyjść na spokojne wody zażyłości i zaufania. Bliskości na tyle oczywistej, że to właśnie mnie rodzina Eryka wskazała jako tego, który powinien pożegnać go przy ostatnim rozstaniu. Myślę, że wszystko to, a więc zarówno owe porozumienia jak i konfl ikty brały się stąd, że Eryk Lipiński był przez całe swoje życie człowiekiem, który czas w jakim żył i sprawy, z którymi się stykał, traktował niezwykle serio. Wydaje się to na pozór niemożliwe, ponieważ zewnętrzną formą, którą się posługiwał w kontaktach z ludźmi i problemami, była z reguły forma żartobliwa, nie stroniąca wręcz od humorystycznej awantury, do której odwoływał się niekiedy także w starciach z zakamieniałą biurokracją czy niedorzecznymi decyzjami władzy. Przykładem tego służyć może choćby głośna swego czasu „obrona „Szpilek”, a dokładniej ich lokalu przy Placu Trzech Krzyży, zainscenizowana przez Eryka w formie przebieranej szopki, z tekturowymi mieczami i kartonowymi hełmami. A więc forma była krotochwilna, ale sprawa była poważna, chodziło bowiem o rację bytu satyrycznego pisma w okresie, kiedy maksyma „satyra prawdę mówi” przestała podobać się władzy.
Eryk Lipiński zadebiutował jako rysownik w roku 1928 – jeszcze jedna okrągła rocznica! – w socjalistycznym piśmie „Pobudka” i przez całe życie był wierny tej orientacji. Przed wojną prowadziła go ona poprzez niezliczone konfl ikty z cenzurą, a także konfl ikty z kołtuńską opinią i obyczajowością, w czasie wojny zaprowadziła go, na krótko na szczęście, do Oświęcimia, po wojnie – co jak na satyryka było zdarzeniem dość niezwykłym – na Proces Norymberski, gdzie obok Edmunda Osmańczyka był jednym z nielicznych polskich korespondentów. Po wojnie również, co być może było najtrudniejsze, prowadziła go też często w ekwilibrystyczne łamańce pomiędzy lojalnością wobec władzy ludowej, o którą walczył, a oczywistą przecież dla każdego inteligenta, a zwłaszcza dla satyryka, świadomością nonsensów i niedorzeczności, w jakie popadała ta władza. Nie każdemu i nie zawsze udawało się wychodzić z tych łamańców bez uszczerbku dla własnego rozumu czy sumienia, Eryk nie był pod tym względem żadnym wyjątkiem.
Ale istniały dla niego także wartości trwałe, których nie wolno odstępować i którym trzeba być wiernym. Wśród tych zaś, jak sądzę, na pierwszym miejscu mieściło się przekonanie, że satyra jako gatunek twórczości artystycznej stanowi niezbywalny element kultury, że nie jest to jedynie zbiór „szpasów” i facecji, pomagających na trawienie, lecz działanie społeczne, a także kulturalne. Wyczuwa się to bardzo wyraźnie przy lekturze książek Eryka Lipińskiego, zwłaszcza Drzewa szpilkowego czy opracowanej przez niego wespół z Hanną Górską książki Z dziejów karykatury polskiej. Zwłaszcza w pierwszej z tych książek na wielu stronicach wyczytać można radość autora, gdy udaje mu się skaptować do współpracy ze „Szpilkami” luminarzy literatury polskiej, Tuwima, Gałczyńskiego, Słonimskiego i innych, a więc zbudować pomost pomiędzy „niepoważną” humorystyką, a głównym nurtem twórczości literackiej. To samo oczywiście odnosi się do satyrycznej twórczości graficznej, gdzie zdobyczami Eryka dla „Szpilek” byli starsi od niego, renomowani rysownicy jak Grus, Grunwald, Maja Berezowska czy Zaruba.
Mówię tu o działalności organizacyjnej, przede wszystkim redaktorskiej Eryka Lipińskiego, omijając na razie jego twórczość, ponieważ tę działalność traktował on jako swoje powołanie, dzięki czemu przez długie lata był niemal synonimem świata satyry polskiej, a zwłaszcza synonimem „Szpilek”. Redagował to pismo z przerwami, założone w roku 1935 miało ono zarówno przed wojną jak i po wojnie wielu redaktorów, ale pod spodem, jako spiritus movens „Szpilek” przez kilka dziesięcioleci występował zawsze Eryk.
Mówiąc zaś o jego własnej twórczości zacząć wypadnie od wyraźnej i wyróżniającej osobliwości pracy Eryka Lipińskiego, którą było stałe łączenie funkcji i zawodu rysownika z piórem pisarza. Tym piórem pisarza Eryk posługiwał się świetnie, korzystał z niego znacznie częściej niż inni znani mi rysownicy, a jego „Zefirek historii” na przykład, regularna w pewnym okresie rubryka „Szpilek”, przynosząca tyleż autentyczne, co i często zmyślone anegdoty historyczne, był majstersztykiem zwięzłości, dowcipu, aluzji i zaskakującej pointy. Tak samo z literackiego pomysłu, gry słów, kalamburu, brało się wiele jego rysunków, łączących kreskę ze słowem.
Eryk Lipiński nie był nowatorem formy. Nie miał urzekająco lekkiej kreski i oszałamiającej magii intelektualnego skrótu Henryka Tomaszewskiego, nie stworzył osobnego, własnego świata bezlitosnej satyry społecznej jak Bronisław Linke, nie był też wrażliwym poetą grafiki, jak Mieczysław Piotrowski. Absolwent Akademii Sztuk Pięknych był jednak perfekcyjnym fachowcem i sprawnym kolorystą, co widać doskonale na jego plakatach. Ale rysunek, barwa i kreska, nie były dla niego polem dla formalnej wirtuozerii, lecz narzędziem, językiem czytelnych i logicznych znaków, którymi opowiadał o sprawach bieżących i minionych, o ludziach i zdarzeniach.
W tym sensie Eryk Lipiński był konsekwentnym kontynuatorem tej tradycji rysunku satyrycznego, która zaczęła się niezmiernie dawno, pewnie w klimacie Wielkiej Rewolucji Francuskiej, a która dominowała w polskiej satyrze XX wieku, a więc satyry jako publicystyki przede wszystkim. Widać to wyraźnie we wspomnianej już publikacji Z dziejów karykatury polskiej, w której zestawienie ilustracji wyraźnie określa gust autora, a więc zamiłowanie do ostrości, niemal dosłowności treściowej, któremu nie przeszkadza nawet umieszczony na rysunku napis, określający ponad wszelką wątpliwość, kto jest kim i co jest czym. Ten styl rozkwitał i owocował w XX wieku, który był stuleciem wyraźnie, mocno zideologizowanych konfl iktów politycznych, bezlitosnych zderzeń i walk, faszyzmu i komunizmu. Był także wiekiem jaskrawego zderzenia się postaw ludzkich, konfl iktu biednych i bogatych, a także oświecenia i kołtunerii, w którym znaki plus i minus rozdane były jednoznacznie i bezdyskusyjnie.
Lipiński wyrastał z tej tradycji, którą u schyłku stulecia podmywać jednak zaczął nurt dwuznaczności, rozbudowanej metafory, egzystencjalnego wahania, niejasności, wreszcie bezinteresownego czarnego humoru. Nie były to jego regiony, nie czuł się w nich dobrze. Był także wychowankiem czasów i formacji, w której istniało jeszcze tak zwane „środowisko”, a więc wspólnota ludzi stanowiących elitę artystyczną, kulturalną, towarzyską, także w jakimś sensie polityczną, i w ramach której wszyscy znali wszystkich niejako od podszewki. W tych też warunkach nawet najbardziej zakamufl owana aluzja, przytyk, niedopowiedzenie, trafi ały bezbłędnie swego celu. Jeśli Słonimski na przykład napisał o pewnej autorce, że „to nie orzeł, lecz reszka”, wszyscy wiedzieli oczywiście o kogo chodzi, ponieważ wszyscy wiedzieli również, kto pozował do przedstawiającej kobiecy profi l reszki przedwojennej polskiej dwuzłotówki.
Ten „środowiskowy” układ, który trwał jeszcze przez jakiś czas w okresie powojennym, denerwując ogromnie zarówno sfery rządzące jak i młodszą generację artystów, z biegiem czasu, pod wpływem kultury masowej a także nowej generacji czytelników „Szpilek”, zaczął się kruszyć i chwiać. Dziś nie bez racji żałujemy często czasów „środowiska”, które było także tyglem nowych pomysłów, rodzących się z bezpośredniego obcowania ludzi twórczych, ówcześnie jednak „środowiskowość” była zarzutem. Zabawnie opisał to swego czasu, niedługo po wojnie, reprezentujący ówczesnych „młodych” i tych „z poza środowiska”, dzisiejszy wielki klasyk literatury polskiej Tadeusz Różewicz. „Znajomi mówili – opowiadał - że „Szpilki” są: 1) Kapliczką 2) Zamkniętym kółkiem wzajemnej adoracji 3) Eklektyczną grupą ponurych i niedowcipnych,
którzy sobie dobrze płacą 4) Bagnem 5) Kłębowiskiem porachunków i wycieczek osobistych połączonych z małym szantażem 6) Synekurą 7) Miazmatem.” I oczywiście, według tej opinii, do kręgu „Szpilek” nie można się dostać bez odpowiedniej protekcji. „Jak dostałem się do „Szpilek”? – pointował Różewicz. - Użyłem w tym celu windy na 3-cie piętro (szybko, łatwo i przyjemnie).”
Eryk był duszą „Szpilek”. Owszem, tych „środowiskowych”, ale także tych przedwojennych, zdecydowanych, odważnych, jednoznacznych w swoich sympatiach światopoglądowych, antykołtuńskich, anty- antysemickich, przekonanych, że satyra jest działaniem społecznym na rzecz postępu. Dzisiaj, w sto lat od dnia jego urodzenia, wiele konfliktów, które nurtowały środowisko satyryków polskich wygasło i wystygło. Ale tym bardziej ważne staje się przypomnienie zasad i przekonań „starej szkoły”, której symbolem jest Eryk Lipiński. Choćby dlatego, aby owo wygaśnięcie ówczesnych konfl iktów nie zamieniało się w nijakość, obłość i obojętność, co dzisiaj wydaje się największym chyba niebezpieczeństwem dla polskiej satyry.
Krzysztof Teodor Toeplitz
Eryk i jego muzeum
Muzeum Karykatury na Koziej jest bezsprzecznie fenomenem kulturowym, albowiem jego twórca, Eryk Lipiński, był takimż fenomenem, dodając do obszaru kultury ze sztuką – obszary polityczne, towarzyskie i w ogromnym stopniu fi lozofi czne. Jak najbardziej, gdyż mnóstwo brawurowych żartów (a uwielbiał wśród nich płatanie tzw. practical jocks, kawałów z rekwizytami!) znaczyło dużo więcej, niż samo puszczanie dowcipasa... Oto wsunięcie druhowi, wielkiemu Kazimierzowi Rudzkiemu, drugiego nurtu życia, na kocią łapę z bohaterką jakiejś porcji znalezionych w makulaturze zdjęć, które Eryk słał nieubłaganie miesiącami, dopisując strzeliste wyznania miłości, podziękowania za przekazane na wspólne dziecię pieniądze, upraszanie o dalsze wspomóżki; cała ta piętrząca się brednia była w efekcie demonstracyjna, jak to można zbudować dramatyczny życiorys z czystej, ale konsekwentnej fantazji, konkretnie z chciejstwa. „I wyobraźcie sobie – dodawał potem – że żona Kazia do dziś jest przekonana, że to był tylko wymysł i heca...”. Albo ta historia z autobusu Puławy-Kazimierz. Eryk jechał z kumplem, uroczym świńskim blondynem Mikusiem z Ymki i obaj z nagła włączyli się w gremialną rozmowę pasażerów na temat rocznicy bitwy o Monte Cassino. Obaj też mieli mnóstwo do opowiedzenia, ukazania realiów batalii, szczegółów bojowych. Aż tuż przed wysięściem z wozu ktoś z zasłuchanych w opowieści spytał: „Czy panowie tam wtedy byli?” – „Jak najbardziej – rzekł spokojnie Eryk – bo my jesteśmy z tej słynnej jednostki Die Grüne Teufel!” – i wysiedli, a słuchacze zostali w osłupieniu. To podsunięcie relatywności zjawisk w sytuacji, branej jednoznacznie, przejmuje nadal dreszczem szczególnej zgrozy i nie łatwo się od tego uwolnić. Może też osłupić skwitowanie przez Eryka w dobie zwycięstwa Solidarności całej ubiegłej epoki, przeciw której z punktu jął tworzyć satyrę bez ogródek anty-czerwoną. A jeszcze były wszędy szkolne podręczniki historii ze zdjęciem Eryka, kroczącego u boku Wandy Wasilewskiej przedwojennym Nowym Światem w demonstracji, czy na 1-go maja. Onże od razu po wojnie włączył się konsekwentnie do tępienia Mikołajczyka karykaturami, słowem stał się zdeklarowanym aktywistą – i raptem taka odmiana wraz z odmianą kraju! „Jak to godzisz z dotychczasowymi poglądami, Eryczku?” – „Ano cóż, po prostu byliśmy źle poinformowani”. Poinformowany właściwie przez Klio i Nemezis, poszedł bez wahań świeżym szlakiem, czyniąc to jako rzecz najnaturalniejszą. Czym więc się różni poniesienie klęski od kolejnej wygranej? O to spytał tymi nowymi rysunkami w nowej prasie. Kiedy w maju roku 1935 profesor ASP – Wojciech Jastrzębowski zmarszczył gniewnie brwi widząc, że student Lipiński (znany już z lewicowania) nie rusza z innymi na pogrzeb Piłsudskiego, Eryk rzekł: „Nie idę, bo jestem przeciw. Przeciw śmierci Marszałka”. Znów szczęka opada...
Gdy zaś latach 80. lobby antysemicko-ubeckie objawiło się jadowitym zrzeszeniem „Grunwald”, Eryk skrzyknął nas gromadkę i zainicjował, a potem poprowadził Komitet Opieki nad Cmentarzami i zabytkami Kultury Żydowskiej w Polsce. To już nie żarciki, to wyrazisty, pragmatyczny konkret – ale niebawem, kiedyśmy zwiedzali wystawę „Żydzi polscy”, Eryk powiedział: „Wiesz, powinniśmy zrobić dużą wystawę POLACY ŻYDOWSCY...”.
Najpragmatyczniejszym wszakże konkretem w działalności prezesa, po wydrukowaniu wielkiej księgi satyry ojczystej ab ovo do chwil bieżących – okazało się ukochane dzieło Eryka, Muzeum Karykatury. Miało być i byłoby pierwsze na świecie, ale Turcy nad Bosforem, zasłyszawszy w kręgach karykaturzystów o owej inicjatywie, powołali identyczną placówkę, zanim Lipiński wywalczył naszą. Wywalczył, i to w niemałym trudzie, bo wszelkie pomysły, nie mogące się liczyć w zasługi politykierów partyjnych, ciż towarzysze automatycznie tępili i sekowali. Do dziś im to zostało, acz zasięg się skurczył, tak jak zostało ustępowanie dopiero wobec faktów dokonanych. I właśnie sprytnymi, dowcipnymi posunięciami, o których można napisać osobny foliał, Eryk postawił decydentów wobec faktu dokonanego, wejścia do budynku zabytkowego na Koziej. Tamtym pozostało robienie protekcjonalnych min i gestów, rzecz się zmaterializowała dzięki entuzjastom Lipińskiego, pod jego twardą, nieustępliwą egidą.
Fenomenalność placówki polega, sądzę, na „unaukowieniu uśmiechu”, na stworzeniu kolekcji obiektów ironicznych, szyderczych i zwyczajnie komicznych. Kiedy w onych czasach jeden z wyśmienitych smakoszy poczucia humoru, szef Muzeum Literatury, dyrektor Janusz Odrowąż-Pieniążek zgromadził dla oczu zwiedzających draczne eksponaty tyczące klasyków pióra – mógł to eksponować jedynie jeden dzień, a i to dniem tym był Prima Aprilis... Nawiasem mówiąc kustoszował temu przedsięwzięciu dzisiejszy boss Muzeum Karykatury, Wojciech Chmurzyński. Lipiński dał natomiast poczucie humoru (czyli odpowiedzialności za bliźnich) stały lokal i szereg biurowych etatów.
Jest to szczególnie cenne i ważne teraz, w dwudziestolecie istnienia instytucji, bo przedziwne losy massmediowe zlikwidowały krajowi bazę satyry, źródło karykatur: - pisma tej branży! Tu już nie foliał, ale całą bibliotekę można by złożyć z ponurych dociekań, czemu tak się stało, jak już wcześniej w Austrii i w Szwecji, czyli bez żadnych lokalnych „Szpilek”, „Muchy” czy innej „Karuzeli”. Być może publika woli, kiedy się do niej mruga porozumiewawczo za plecami cenzora, jak to pisał Prutkowski: „Celując znad biurka nie nabitą fuzją, cieniutką aluzją za grubą żaluzją.” A skoro można wszystko otwartym tekstem, to już brak jakiegoś dreszczyku, może próby inteligencji, może poczucia kumpelstwa z chytrym autorem? Dość, że istnieje, ba! Rozkwita kolekcja tego, co przestało samorzutnie kwitnąć w wolnym plenerze. Tym większa wartość zbiorów Muzeum Karykatury, tym cenniejsze zapasy utrwalonego śmiechu. Tym większa wdzięczność dla Eryka Lipińskiego.
Szymon Kobyliński
przedruk z: Panorama karykatury polskiej, Muzeum Karykatury, Warszawa 1998
Dobry książe Eryk
Dawno, dawno temu, u schyłku panowania złego króla Gomułki, tuż obok redakcji „Szpilek” były dwie kawiarnie: „Antyczna” (d. „U Marca”) i „Lajkonik”. Przedstawiciele mojego powojennego pokolenia mogli tam spotykać autentycznych przedstawicieli przedwojennej inteligencji. Choć już wtedy ginącego gatunku, ale wcale nie pod ochroną. Do „Marca” przychodził na kawę Antoni Słonimski, a także Paweł Hertz, Otek Axer i prof. Stanisław Lorentz, a do „Lajkonika” - Ha-Ga, Kazio Marianowicz, Jerzy Zaruba, Karol Ferster i Eryk Lipiński. Ścianę nad bufetem pokrywał mural malowany przez rysowników ze „Szpilek”. Obchodzono właśnie 25-lecie PRL, lecz tamto pokolenie trzymało się mocno. My, już prawie hippisi, tęskniący do totalnego luzu, oni odprasowani, zapięci, z tym nie do podrobienia międzywojennym stylem. Jakoś ciągle nie mogę sobie wyobrazić pana Antoniego w podkoszulku czy Eryka w rozciągniętych dynamówach. Mimo pewnego stopnia zażyłości byliśmy nimi jakoś onieśmieleni. Może brało się to z przeświadczenia, że ich już nie dogonimy. Lecz zamiast chłonąć każdy żart i skrzętnie wszystko notować, braliśmy ich za zjawisko stałe i dopiero ich brak uświadomił nam, że już nie będziemy mogli o nic ich zapytać. Ale wtedy jeszcze byli, codziennie i ciągle w dobrej formie.
Jak każdy początkujący rysownik wyczulony byłem na reakcje starszych kolegów. Eryk Lipiński, podobnie jak Henryk Tomaszewski od początku okazywali mi aprobatę i akceptację na członka cechu. Miało to dla mnie szczególne znaczenie bo od nich zaczynała się „polska szkoła plakatu”.
Zapytałem kiedyś Tomaszewskiego, od jakiego właściwie momentu datuje się ten fenomen, bardziej rozpoznawalny w świecie niż polska stal, „Mazowsze”, oscypek czy piłka nożna. W odpowiedzi dostałem kserokopię angielskiego pisma „Art and Industry” z sierpnia 1947 roku. W artykule „Plakaty wystawiennicze i fi lmowe. Lekcja z Polski” przeczytałem: „Wyobraźnia i różnorodność stylów są zaskakujące i poza tak dobrze znanymi przedwojennymi nazwiskami jak Tadeusz Gronowski, są nowe, a wśród nich Eryk Lipiński i Henryk Tomaszewski zasługują na najwyższą uwagę.” Autor podkreśla „znakomity poziom artystyczny” polskich plakatów oraz „dużo lepszy gust niż większość angielskich plakatów fi lmowych”, kończąc artykuł apelem do angielskich grafi ków i klientów: „Jest to być może odpowiedni moment, żeby przejąć się przesłaniem płynącym z tej prezentacji polskich plakatów: w reklamie inteligentne podejście do tematu i wysoki poziom artystyczny nie wymagają dodatkowych pieniędzy, a mogą je zdecydowanie przynieść.” Artykuł ilustruje dziesięć prac, z czego trzy Eryka Lipińskiego, wśród nich a very effective plakat do radzieckiego fi lmu „Harry Smith odkrywa Amerykę” i niezwykle skrótowy jak na tamte czasy plakat do filmu „Błyskawica” – również produkcji radzieckiej. Początkowo moja wiedza na temat twórczości Eryka przypominała odwróconą piramidę. U spodu jego rysunki satyryczne, z którymi zetknąłem się najwcześniej. Było to w czasach walki o pokój i równość między narodami - większości wtedy nie rozumiałem, ale do dzisiaj mnie wzruszają, przypominając mi wczesne dzieciństwo. Eryk rysował w świetnym towarzystwie - Ha-Ga, Maja Berezowska, Olga Siemaszkowa, Tomaszewski, Piotrowski, Lengren, Mróz a także Szancer i Uniechowski tworzyli bogaty krajobraz wizualny, w którym, choć „rośliśmy z Polską Ludową”, to dzięki Nim właśnie z dala od szmiry.
Niewiele wiedziałem o wystawienniczej działalności Eryka i jego przedwojennych dokonaniach w zakresie grafi ki użytkowej. W ramach szeroko pojętego procesu autoedukacji z czasem udało mi się tę wiedzę pogłębić. Eryk Lipiński projektował wtedy reklamy, a nawet znaki firmowe. Twierdził, że stało się to właściwie przez zupełny przypadek, kiedy Lewitt i Him, wyjeżdżając do Anglii w 1937 roku przekazali mu listy swoich klientów. To musiały być czasy! Dzisiaj nikt by nikomu nie przekazał nawet pół klienta.
Eryk Lipiński będąc człowiekiem atrakcyjnym towarzysko, potrafi ł zjednywać sobie ludzi i miał w związku z tym wszechstronne kontakty. Jednak zamiast zajmować się wyłącznie swoimi sprawami i wykorzystywać rozległe koneksje na własny użytek, wyczarował Muzeum Karykatury. W mojej pamięci, kiedy wrzucam hasło: Lipiński, zanim zaczną pojawiać się konkretne rysunki i plakaty, jako pierwszy wyskakuje uśmiech Eryka. Jego niewymuszony charm, przeniesiony do naszych, bardziej prostackich czasów, z innej epoki, do której my (w pełni świadomi nierówności i krzywdy społecznej w II RP) mogliśmy tylko tęsknić.
Andrzej Dudziński
Lubiłem Eryka
Byłem studentem na IV roku ASP i już w pracowni plakatu Henryka Tomaszewskiego wraz ze Stasiem Zagórskim (razem i osobno) zaczęliśmy odnosić sukcesy, wygrywając konkursy na plakaty. No i w związku z tym żyliśmy sobie całkiem dobrze.
Już nie w uczelnianej stołówce, ale w modnym domu architekta (SARP) na Foksal jedliśmy obiady, a kawę piliśmy opodal w kawiarni PIW-u. Naszym codziennie odwiedzanym pejzażem był „szlak” od ZAiKSu w Alejach Ujazdowskich, poprzez Foksal właśnie, Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, ASP, „Bristol” aż do Starego Miasta. Na szlaku tym spotykało się lub znało z widzenia: aktorów, pisarzy, sportowców, malarzy ekscentryków i ludzi z tak zwanym kolorem. Tak więc z widzenia znałem Eryka.
Eryk był osobowością zauważalną i znaną. Miał niezwykły wdzięk, ciepły uśmiech, a w czasach braków ubraniowych nosił się z angielska. Pamiętam, zazdrościłem Mu marynarki „Harris Tweed”. Powodów do zazdrości mogło być i więcej! Eryk otoczony był z reguły atrakcyjnymi kobietami, które wyraźnie Go adorowały. Jego dowcip był legendarny, a najważniejsze, że zawodowo był w miejscu, do którego ambitni, młodzi studenci starali się dopiero dostać.
W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych poza „Przekrojem”, redagowany przez Lipińskiego tygodnik satyryczny „Szpilki” był niezwykle liczącym się czasopismem polskim – prawdziwą „instytucją”. Redakcja mieściła się w wygodnym topograficznie miejscu, na Placu Trzech Krzyży. Na wygodę składała się też kawiarnia „Lajkonik”, która położona była tuż obok, ze ścianami wymalowanymi przez stałych jej bywalców – karykaturzystów ze „Szpilek”. Eryk stale urzędował w „Lajkoniku” wyznając zasadę, że praca powinna być przyjemnością, a przyjemność – pracą. A wtedy i jednej i drugiej mu nie brakowało.
Moja osobista znajomość, a potem przyjaźń zaczęła się chyba w restauracji SARP-u, gdzie podawano najlepszą w Warszawie gicz cielęcą. Widząc Eryka nad kością, kłaniałem się, a On z uśmiechem się odkłaniał. Pewnego razu zwrócił się do mnie po imieniu ze słowami: - Rosław!! Znam Twoje prace z akademii, rozmawiałem z Henrykiem (prof. Tomaszewskim) i namawiam cię, żebyś wziął udział w konkursie ogólnopolskim na rysunek satyryczny o nagrodę „Złotej Szpilki”. Było to prawdziwe wyzwanie i wygrywając wtedy ten ważny konkurs stałem się tzw. „młodą krwią” wśród innych znanych i znakomitych rysowników „Szpilek”.
Oprócz niebanalnych dla studenta honorariów za rysunki, nagrodą również było miejsce przy stoliku, przy którym siadywali – znakomity Zaruba, elegancki Słonimski, Minkiewicz, Marianowicz i oczywiście Eryk. „Szpilki” znaczyły też moją dalszą z Nim przyjaźń wynikającą z tego, że nie istniało w tym czasie pojęcie – „generation gap”.
„Szpilki” - „Szpilkami”, ale z czasem my młodzi zaczęliśmy się fascynować plakatem. I dołączyliśmy do grupy wielkich i uznanych artystów jak: Tomaszewski, Fangor, Świerzy, Cieślewicz, Lenica i Eryk Lipiński.
Wśród tych młodych był na przykład fantastyczny Zagórski, którego plakat do „Hiroshima mon amour” nawet po 45 latach wyglądałby nowatorsko na tle aktualnego, „komputerowego” Biennale w Wilanowie,. Był świetny Zelek z „Ptakami” Hitchcocka, Urbaniec, no i ja z dwiema nagrodami Trepkowskiego i plakatem „Jazz 60”. Potem jeszcze dołaczyli do nas Marek Freundenreich, Czerniawski, Pągowski i Dudziński.
I tak w mojej twórczości rysunków satyrycznych było coraz mniej, a plakatów coraz więcej. Przyjaźń z Erykiem była jednak niezmienna. W 1966 wyjechałem do Anglii, jako uznany już młody grafik. W Londynie jednak to nic nie znaczyło, a wieści o „polskiej szkole plakatu” jeszcze tam nie dotarły. Oprócz chodzenia z rysunkami po różnych agencjach i wydawnictwach, imałem się też różnych dodatkowych prac. W Londynie w Polskim Klubie „Ognisko” na Exhibition Road, był długi korytarz, który (dla chleba!) dostałem do remontu. W czapce „napoleonce” zrobionej z londyńskiego „Dziennika Polskiego” zacząłem malować tam sufit. Żadna praca nie hańbi, ale poczułem się dziwnie,
gdy nagle ukazał się Eryk Lipiński w drodze do sraczyka. Spojrzał z zainteresowaniem na robola na drabinie, wychodząc spojrzał raz jeszcze i poszedł sobie. Skończyłem pracę, umyłem się, przebrałem i poszedłem na górę, gdzie znajdowała się restauracja. W ogromnej sali, na samym jej końcu obiadował Eryk. Na mój widok zerwał się: – Rosław! – wykrzyknął i przywitał się ze mną serdecznie.
Do dzisiaj nie wiem, czy Eryk nie skojarzył postaci z drabiny z moją osobą, czy też był wyjątkowo delikatny. W Londynie, gdzie mieszkałem i pracowałem, Eryk Lipiński bywał dość często, odwiedzając tam swoją córkę Zuzę. Wtedy też jadaliśmy wspólnie w egzotycznych restauracjach, a On fascynująco opowiadał o swoim najnowszym dziecku – Muzeum Karykatury. Dziś właśnie ma tu swoją kolejną, tym razem jubileuszową wystawę.
Ostatni raz, gdy spotkałem Eryka na ulicy, On – normalnie pełen życia i uśmiechu był skrzywiony i nie w sosie. – Co Ci jest Eryku? – spytałem. – Mam półpaśca! Bo na całego mnie nie stać! – odpowiedział.
LUBIŁEM ERYKA.
Rosław Szaybo
Prześmiewca i kawalarz
Oprócz gospodarzy – Jugosłowian, Polacy byli najliczniej reprezentowani na tej wystawie. Byli wśród nas znakomici rysownicy, tacy jak: „Charlie” – Karol Ferster, weteran rysowników humorystów, był „ZoZo” – Zbyszek Ziomecki, Jurek Flisak, czy „Puchała” – Julek Puchalski i inni. Komisarzem polskiej części wystawy był Eryk Lipiński, który z tego powodu przybył wcześniej do Lublany.
Zameldowaliśmy się w eleganckim hotelu w centrum miasta. Oprócz druczków meldunkowych recepcjonista wręczył nam ankiety do wypełnienia. Dziwne to były ankiety.
Dziwny był język: jakiś volapiick niby słowiańskich wyrazów, ale ponieważ nie znaliśmy słoweńskiego nie zwróciliśmy na to uwagi. Pytania były zrozumiałe i jedno z nich zjeżyło nam włosy na głowie: „Ili wy robili karikatur presidentu Josip Broz-Tito? Skoko, gde: - godinu, mesac, den?” Tito rządził wtedy Jugosławią i nie były to rządy łagodne. Niby nie miałem się czego bać, bo w czasach, gdy na łamach „Szpilek” ukazywały się podobizny dyktatora z zakrwawionym toporem w ręku, jeszcze nie rysowałem, ale starsi koledzy pobledli. Zapachniało, może nie więzieniem, ale deportacją do ojczyzny...
Nagle Ferster, który z uwagą studiował ankietę, zaczął chichotać: „Słuchajcie, to robota Eryka, tylko on mógł to wymyślić”. Kamień spadł nam z serca, ale byliśmy jednocześnie wściekli, że daliśmy się zrobić w konia.
To był cały Eryk Lipiński, już wtedy nestor polskich karykaturzystów, twórca i wieloletni naczelny „Szpilek”, świetny rysownik i autor prześmiesznych niby – anegdot historycznych, jednocześnie kawalarz, uwielbiany przez kolegów odbiorców jego humoru.
Zamiast słowa „był” wolałbym użyć czasownika „jest”. Możemy się przekonać, że Jego rysunki i teksty nie wietrzeją, a dowodem na to JEST
obecna wystawa w Muzeum Karykatury, które przecież JEST również Jego dziełem!
Andrzej Czeczot
Plaża strzeżona [Charles de Gaulle i James Harold Wilson], 1967
– Proszę płacić! [Adolf Hitler], 1945
Niepodległość [Wojciech Jaruzelski i Leonid Breżniew], l.80 XX w.
bez tytułu, ok. 1983
Sławomir Mrożek, 1981
Loża i 35 rząd [Marian Kościałkowski, Felicjan Sławoj Składkowski, Józef Beck, Eugeniusz Kwiatkowski], 1938
Włamywacz do pokoju [Matthew B. Ridgway, Charles de Gaulle, Francisco Franco, Konrad Adenauer], 1951
Otek z jamnikiem, 1961
Polska 2000 [Wojciech Jaruzelski, Józef Glemp, Lech Wałęsa], 1990